Microsoft od dłuższego czasu oswaja graczy ze zmianą kształtu platformy jaką jest Xbox. Chociaż zdecydowana większość jego diagnoz jest w istocie słuszna tak komunikacyjnie podpala drzewo na którym siedzi. Jaki jest stan Xboxa i jego najbliższa przyszłość?
Analiza jest niemiłosiernie trudna
Jeszcze do niedawna przewidywanie przyszłości systemu nie było rzeczą niemożliwą. Oczywiście, Microsoft nie ułatwiał tego zadania od końcówki Xboxa 360, gdy przestał podawać do publicznej informacji ilość sprzedanych konsol, ale przedstawiciele byli całkiem otwarci na dyskusje i chętnie uczestniczyli w wywiadach, panelach dyskusyjnych lub eventach. Mniej więcej w trzy lata po premierze Xbox Series X, Microsoft postanowił przejąć spółkę Activision Blizzard odpowiadającą za produkcję takich gier jak Call of Duty, Spyro, Guitar Hero, Tony Hawks Pro Skater oraz cały dział mobilny KING.
To jednocześnie moment, w którym przedstawiciele dosłownie zapadli się pod ziemię. Oczywiście, nie oznacza to, że z Xboxem od tamtej pory nie wydarzyło się nic znaczącego. Trzeba otwarcie przyznać, że lineup gier jest najmocniejszy w historii. Mieliśmy już Indianę Jones’a, Hellblade 2, Pentimenta, Avowed a w GamePassie wylądował też Stalker 2, Clair Obscure: Expedition 33 a lada chwila pojawi się też Doom: Dark Ages. Nie wspominając o innych nadchodzących tytułach!
I to wszystko powinno robić wrażenie gdyby nie to, że ktoś w środku jednocześnie lata z kanistrem pełnym benzyny i podpala wszystko, z czym Xbox ma do czynienia.
Microsoft po prostu reaguje na zmiany na rynku
I będąc zupełnie szczerym – powinni to robić. Od jakiegoś czasu mówi się, że kryzys sieje spustoszenie w branży gier. Nie są to puste słowa a realne problemy. Od czasów „popandemicznych” zwolniono już blisko 40.000 pracowników a wiele studiów zostało zamkniętych. Nie ma w zasadzie tygodnia, byśmy nie usłyszeli o kolejnej fali zwolnień u dowolnego producenta. Sprzedaż gier spada zaś koszty produkcji rosną. Warto tutaj przypomnieć, że produkcja pierwszego Gears of War kosztowała ok 10 milionów dolarów, podczas gdy dzisiejsze produkcje muszą mieć budżety sięgające setek milionów. Ryzyko jest ogromne. Proces deweloperski również się wydłużył. Niegdyś w ciągu 10 lat deweloperzy byli w stanie wyprodukować 3-4 gry podczas gdy obecnie uda się stworzyć jedną. Może dwie. To odbija się na karierach pracowników, którzy pół swojego życia zawodowego spędzają przy jednej grze.
Krótko mówiąc: produkcja gier to ogromna inwestycja o sporym ryzyku. Phil Spencer słusznie zauważył, że ograniczanie się tylko do jednej platformy to ryzyko jeszcze bardziej zwiększa i szansa zwrotu inwestycji jest nikła. Chcąc odzyskać zwrot kosztów, trzeba gry sprzedawać wszędzie, gdzie tylko się da. Dlatego też obecnie każda gra wydawana przez Microsoft ma być dostępna tam, gdzie są gracze: na PlayStation, PC, Switch, GeForce Now i Steam. A kto wie, może kiedyś trafią i do GOG albo i Epic Game Store? A może jeszcze inne platformy?
Podwyżki cen konsol, kontrolerów i gier
Drugim wywołującym tematem są podwyżki cen konsol, kontrolerów i gier, które zostały niedawno ogłoszone. Według obecnego przelicznika ich ceny będą kształtować się następująco:
- Xbox Series S 512 GB – 1600 zł
- Xbox Series S 1 TB – 1800 zł
- Xbox Series X Digital – 2450 zł
- Xbox Series X- 2700 zł
- Xbox Series X 2 TB Galaxy Black -3200 zł (ale ten i tak nie jest dostępny w Polsce).
To szalenie wysokie ceny. Szokuje szczególnie cena Xbox Series S, który jest obecnie najpopularniejszą konsolą Microsoftu tej generacji (źródła donoszą, że sprzedaje się w stosunku 3:1). Do niedawna była to najtańsza konsola w ogóle, która dawała dostęp do ogromnego katalogu gier. I była świetnym „launcherem” Xbox Game Passa. Obecnie cena ta przebiła Nintendo Switch (pierwszego) i zbliżyła się niebezpiecznie do PlayStation 5.
Jestem więcej niż pewny, że gdyby Microsoft nie musiał, to cen by nie podnosił. To zawsze odbija się na sprzedaży a tej Microsoft nie ma najlepszej. Jeśli się nie pomyliłem w liczeniu, to obecnie zanotował 6 kwartał z zrzędu ze spadkiem sprzedaży urządzeń. To oznacza, że rynek się nasycił już obecnymi Xboxami (czytaj: nikogo one już nie obchodzą). Podwyżka zabije i tak już mizerną sprzedaż a zbliżona cena do PlayStation 5 karze zadać sobie słuszne pytanie: Czy kupno Xboxa ma w ogóle jeszcze sens? Na to odpowiem za chwilę.
Cenę gier trzeba było podnieść, co uargumentowałem akapit wyżej. Podniesienie cen kontrolerów wynika z dokładnie tych samych powodów – cła, produkcja, części, magazynowanie, transport, pakowanie – to wszystko kosztuje i ceny każdego z tych elementów idą w górę. Tu nie miałbym problemu gdyby nie jawna hipokryzja ze strony Xboxa. Z jednej strony trąbią o ekologii z drugiej wypuścili blisko 50 najróżniejszych kontrolerów dla tej generacji. I to tylko tych powszechnie dostępnych!
Xbox to dziś puszka Pandory
Dobrze. Wszystko powyżej to była racjonalizacja działań Microsoftu a ściślej – Xboxa. Wbrew pozorom, to są solidne argumenty by Spencerowi przytaknąć i stwierdzić, że chłop stąpa solidnie po ziemi. Problem polega na tym, że dokonując rewolucji, przedstawiciele korporacji wbijają nóż w plecy fanom swojej konsoli, jej społeczności i… wszystkim graczom posiadającym ich system.
Widziałem komentarze niektórych dziennikarzy, że zwrot nastąpił już po przejęciu Activision Blizzard, gdy koniunktura się zmieniła. To tylko częściowa prawda. Otóż wielkie korporacje mają badania i dostęp do danych, których my w życiu nie zobaczymy. Widzieli spowalniającą koniunkturę na ich własny sprzęt i rosnące ceny produkcji gier. To nie wydarzyło się nagle, tylko jest to liniowy proces, trend, który da się zauważyć odpowiednio wcześniej.
Pozbawiając własną platformę treści ekskluzywnych gracz zadaje sobie ważne pytanie: co otrzymam w zamian, gdyż w jego oczach nabyte urządzenie traci na swojej wartości. W tym wypadku obietnicy dostarczania wyjątkowej treści. By zobrazować. To tak jakby MAX zdecydował się wypuścić The Last of Us jednocześnie na Netflixa, Prime’a i MAXa. Serial się sprzeda, ale po co właściciel Netflixa miałby zapłacić dodatkowo za Maxa?
Odpowiedzią ma być GamePass. Abonament dla gier ma stanowić wystarczający argument, by gracz sięgnął po konsolę z Redmond. Płacisz co miesiąc jedną kwotę i masz w dniu premiery światowe hity (oczywiście w najdroższym pakiecie). Tyle, że oferta jest dziś bardzo skomplikowana. Mamy GamePass Core, Standard, Ultimate a dodatkowo jeszcze osobno wyceniony PC. Konia z rzędem temu, kto orientuje się w każdym niuansie każdego abonamentu.
Ważne jednak, że GamePass nie jest elementem wyróżniającym Xboxa. Jest on powiem oderwany od sprzętu i możesz go kupić osobno dla PC by otrzymać dokładnie tą samą zawartość. Możesz go kupić nawet nie mając żadnego sprzętu do grania i wówczas zagrasz sobie nawet na telewizorze, projektorze, telefonie a nawet na okularach VR (Meta Quest 3).
Dziś gracz nie wie co zyska kupując Xboxa
Prawda jest taka, że Microsoft też nie widzi tego zysku. Powiem więcej: Microsoft dziś nie potrzebuje Xboxa w rozumieniu konsoli. Wystarczy prześledzić jego Social Media by zauważyć, że promowanie Xboxa jako konsoli do gier jest ograniczone do symbolicznych postów raz na jakiś czas. A na polskich social mediach, wizerunek konsoli nie występuje w zasadzie od miesięcy. Promowany jest PC lub chmura. Bo to jest miejsce, w których chciałby mieć swoich graczy. Powody zasadniczo są dwa:
- „Chmura nie kosztuje nic”. To oczywiście uproszczenie, bo utrzymanie całego ekosystemu kosztuje setki milionów dolarów. Ale z punktu widzenia gracza to najtańszy sposób na zagranie w ich gry. Instalujesz aplikację na czym chcesz i grasz. Sprzęt już masz. Bo jeśli nie masz kompatybilnego telewizora (gdzie Xbox Cloud Gaming i tak jest ograniczany sztucznie, szczególnie na telewizorach LG, ale to inny temat), to masz telefon lub JAKIŚ komputer. I to wystarcza.
- PC – bo większość ludzi i tak ma w domu peceta. Do gier, do pracy lub jako podręczne urządzenie do spraw wszelakich. Pozbywając się konsol, mógłby odciąć odnogę, która generuje mu koszty a inżynierów odpowiadających za sprzęt skierować do działu Surface a programistów odpowiadających za Xbox OS skierować do działu Windows. Zamiast utrzymywać kilka platform – mają jedną. Czysta oszczędność
Dodatkowo znowu – odpadają im koszty związane z produkcją, magazynowaniem, transportem itp. Inna sprawa, że gracze coraz siadają przed telewizorem. Dlatego renesans przeżywają handheldy na których Microsoft nadal jest nieobecny, chociaż może się to zmienić już w czerwcu podczas Xbox Showcase.
Czy Microsoft faktycznie porzuci sprzęt? Krótka odpowiedź brzmi: nie. Dłuższa jest jednak bardziej złożona. Phil Spencer w jednym z bardzo nielicznych wywiadów podkreślił, że prace nad nextgenem już trwają i że stawiają na „innowacyjność”. To, czym będzie nowy Xbox zostawmy na inny artykuł a skupmy się na samym sprzęcie. Gdy najmocniejszy Xbox obecnie kosztuje 3200 zł musimy założyć, że kolejna generacja nie będzie tańsza. Problemy z dostępnością (i brakiem niektórych modeli w Polsce) karzą zakładać, że i nowy Xbox nie będzie powszechnie dostępną konsolą a dostępną tylko na wybranych rynkach. To uzasadniałoby zapowiedziany wspólny handheld Xboxa i Asusa i potencjalnie „otwarcie się” Xboxa na nowe kategorie sprzętowe. Taki odpowiednik Steam Machines.
Nowa generacja już jest przegraną
I tutaj dochodzimy do sedna. Otóż w mojej ocenie nie ma za specjalnie znaczenia czy Microsoft wypuści nowego Xboxa czy też nie, bowiem kolejną generację już w zasadzie oddał walkowerem.
Każdy producent chcąc sprzedać produkt na rynku musi mieć tzw fanbase. To jest takie elementarne środowisko, które pójdzie za tobą w ogień niezależnie od tego, co zrobisz. To właśnie ta najbardziej oddana grupka „żołnierzy” jest bazą instalacyjną, która potem wpływa na wszystkich wkoło i zachęca do przejścia na dany ekosystem. Zapewne znacie to doskonale: Android vs iOS. BMW vs Mercedes, PO vs PIS itp.
Microsoft miał spory udział w rynku w czasach Xboxa 360. Zmarnował ten potencjał i utracił sporą część graczy w kolejnej generacji – Xbox One. Według wszelkich dostępnych publicznie danych – Series S|X sprzedaje się nawet gorzej, niż One. To oznacza, że rynek zmalał im jeszcze bardziej a gracze odpłynęli na inne platformy.
Jednocześnie Microsoft nie wspiera w żaden sposób swojej społeczności. Ich obecność na większych eventach jest wybiórcza (na PGA ich nie było, ale byli za to na Warsaw GameDays) a swoich najbardziej oddanych fanów i influencerów nie wspierają. W istocie skupiają się wyłącznie na największych portalach, dla których Xbox nie jest przecież głównym tematem zainteresowania.
Kolejne ryzyko, jakie można dostrzec z punktu widzenia gracza to niepewność dotycząca samej konsoli. Jeśli nowy Xbox nie będzie powszechnie dostępny (ale może być!) to co z biblioteką gier, którą gracze posiadają obecnie? W ramach programu jest Xbox Play Anywhere ale zawiera on około 1000 pozycji z czego wiele z nich występuje w nim wielokrotnie (np Avowed jest liczony jako dwie pozycje: Avowed, Avowed Deluxe Edition). Ale i tak raptem 7% gier wspiera ów program co w dodatku jest spadkiem względem ubiegłego roku.
Jeśli zatem plotki okazałby się prawdą i następny Xbox byłby w istocie PC – co z pozostałymi 93% gier z typowej biblioteki gracza? To ogromny problem i niemały orzech do zgryzienia. Gracze, którzy przez lata (ponad dwie dekady) budowali swoje biblioteki nagle zostaliby od nich odcięci. No i wówczas kombajn marketingowy pt. ogromna biblioteka Wstecznej Kompatybilności zwyczajnie rozbiłby się o ścianę.
Ostatecznie i tak wszystko rozbija się o zaufanie. Microsoft pozbawił graczy niezłomnej wiary, że ze swoimi konsolami mogą czuć się bezpiecznie. Absolutnie nie dziwię się postom na Facebooku, Twitterze a nawet na Bluesky gdzie zatroskani gracze pytają o sensowność zakupu lub dalszego użytkowania ich konsoli. Pozbawiono ich unikalnej, ekskluzywnej wartości dodanej, gdzie kupując inny system mają to samo, tylko więcej.
Bo Xbox Series pozbawiony gier ekskluzywnych wyróżnia się w zasadzie tylko Quick Resume i FPS Boost. To jednak trochę mało.
Pytania na które nie znamy dziś odpowiedzi
Jestem posiadaczem Xboxa (wielu, ale to obvious information) ale przede wszystkim graczem. Microsoft od dawna nie inwestuje w pokolenie nowych graczy, dla których Xbox ma być pierwszym wyborem. To mechanizm znany choćby z sieci restauracji McDonald, gdzie w latach dziewięćdziesiątych przed każdym „maczkiem” był plac zabaw. Dzieci miały się tam bawić, jeść i mieć miłe wspomnienia, by potem po latach zostać ich stałymi klientami.
Xbox nie posiada obecnie gier dla dzieci. Przez brak zainteresowania utracił prawa do Viva Pinata a Banjo Kazooie, Blinx, Spyro czy Crash leżą w uśpieniu czekając aż ktoś się nimi zajmie. Brak oferty gier casualowych, które byłby odpowiednikiem Wiedza to Potęga, Buzz czy To jesteś Ty. O całej gamie gier spod szyldu Nintendo nawet nie wspomnę.
Owszem, takie tytuły generują straty, ale wychowują całe pokolenia graczy. Wielu Polaków sięgnęło po PlayStation 4 czy 5 głównie dlatego, że jako dziecko grali w Crasha na PlayStation 1 i mają cudowne wspomnienia z nimi związane. W obecnym Microsofcie gry, które przynoszą straty nie są mile widziane. Dlatego też pozbył się studiów (mimo, że dosłownie pół roku wcześniej była spora akcja marketingowa jak to wyciągnęli wnioski z zamknięcia Lionhead studios), którzy stworzyli między innymi rewelacyjne Hi-Fi Rush.
Dziś Microsoft Gaming to głównie shootery (Call of Duty, Doom, Quake, Gears, Halo, Overwatch i wiele, wiele innych!) oraz RPG (Fable, The Outer Worlds, Avowed, Pentiment, Oblivion, Fallout, Starfield, Diablo). Ewentualnie ścigałki. Pozostałe gatunki to niewiele znaczący plankton.
Jako gracz jestem regularnie bombardowany negatywnymi wiadomościami z obozu zielonych i praktycznie nie otrzymuje żadnych pozytywnych. Od blisko roku Phil Spencer ani Sarah Bond nie powiedzieli mi, czemu miałbym nie opuścić tego tonącego okrętu. Gdybym mógł się dziś z nimi spotkać zapytałbym o trapiące graczy pytania, które niosą się przez Social Media niczym echo:
- Co ze Wsteczną Kompatybilnością? Microsoft przejął Activision Blizzard, ale katalog gier nie został rozszerzony. Czy będzie ona kontynuowana w kolejnej generacji?
- Co ze znikającymi grami? We Wstecznej Kompatybilności był choćby Blinx 2 (tytuł należący do Microsoftu!), którego dziś na próżno szukać. Jaką mamy pewność, że inne gry też nie znikną?
- Jakie są plany wobec konsoli jako takiej? Czy nowy model będzie dostępny w Polsce czy – podobnie jak 2TB Galaxy Black – nigdy do nas nie trafi?
- Czy katalog gier Xbox Play Anywhere będzie rozszerzany wstecznie o tytuły, które już były wydane? Gears 1 nie ma w katalogu, mimo że przecież wersja PC była dostępna. Co z grami, które z jakiś powodów zniknęły już ze sklepów jak Forza Horizon 2, 3, 4?
- Jak ma się ich podejście do ekologii z absurdalną ilością kontrolerów?
- Jaką wartość dodaną niesie Xbox? Czemu mam wybrać konsolę, która obecnie posiada… najmniej gier. Bo PlayStation ma dodatkowo gry Sony a Nintendo dodatkowo gry od Nintendo.
I wiele więcej!
Microsoft chce być dziś drugim Steam. Inwestuje mocno w aplikację Xbox (zamiennie z Battle.net – cholera wie o co im chodzi mając tyle usług). Już dziś jest jednym z największych wydawców gier a firma Gabe’a Newella skutecznie podgryza Windowsa i Xboxa swoim Steam Deckiem i SteamOS. To swoją drogą kolejny przeciwnik – obok Nintendo oraz Sony – który pojawił się na arenie i ma coraz większe ambicje.
Tyle, że bycie drugim Steamem wcale nie musi się udać.
Po pierwsze — Microsoft ma olbrzymie zaległości w rozwoju swojej aplikacji Xbox. Brakuje tam ogromnej ilości podstawowych funkcji zarówno dla graczy jak i wydawców. Zresztą to nie jest jedyny problem z tą aplikacją. Do niedawna nie była ona przecież głównym medium, bo w poprzedniej generacji najważniejszy miał być Microsoft Store. A teraz okazuje się, że też wcale niekoniecznie będzie najważniejszą aplikacją, bo nagle gry zaczęły wpadać też do Battle.net. Jako jeden wydawca Microsoft dysponuje zatem trzema różnymi aplikacjami o różnych możliwościach, różnych sposobach nawigacji i różnym zakresie funkcjonalności. Ich integracja potrwa lata, a nadal trzeba przecież gonić Steama, bo ten nie będzie przecież stał w miejscu. Epic Games wie najlepiej, jakie to trudne.
Chodzi również o kulturę pracy. Firma Gabe Newella znana jest z ogromnej wewnętrznej autonomii. Oczywiście, pracownicy pracują nad narzuconymi projektami, ale w ramach swojej pracy każdy z nich ma czas na dłubanie swoich mini projekcików z boku. Tak właśnie narodził się SteamDeck. o Microsofcie można wiele powiedzieć, ale akurat nie to, że daje pracownikom autonomię pracy i możliwość przepalania czasu na własne projekty. Nie wystarczy zatem skopiować funkcji czy stylu — to musi być zaszyte w DNA firmy, a na to w Microsofcie zwyczajnie nie ma szans.
Po trzecie — cholerny Windows. SteamOS jest szybszy, lepiej dba o baterię i ma lepsze UI w handheldach, bo jest skupiony na grach. Microsoft musi wepchnąć Windowsa wszędzie gdzie się da, a niewielu faktycznie potrzebuje Office’a czy nawet Copilota na RogAlly, gdy chce po prostu zagrać w swoją grę. Jak wieść niesie — nad tym już trwają prace, ale znów, to Microsoft musi gonić, zamiast wyznaczać trendy.
Przyszłość niekoniecznie musi być czarna
Tak naprawdę ten tekst może zdezaktualizować się za niecały miesiąc wraz z Xbox Showcase w czerwcu. To najważniejsze, Xboxowe wydarzenie roku i to tak naprawdę jedyna okazja, byśmy mogli się przekonać co Microsoft dla nas szykuje. Nie tylko pod kątem gier, ale i brandu Xbox jako takiego. Może być tak, że jest to swoista cisza przed burzą i Phil Spencer wejdzie cały na biało i naświetli wspaniałą, świetlistą przyszłość dla fanów konsoli.
Moim jednak zdaniem gracze powinni przygotować się na to, że Xbox jako marka będzie coraz bardziej wygaszana na rzecz GamePass i Microsoft Gaming jako takiemu. Wszelkie aktywności obecnie wskazują, że kierunek obrany kilkanaście lat temu przez Segę jest dziś atrakcyjny dla Microsoftu.
Czy warto kupić Xboxa w 2025 roku? Do czasu konferencji mam jedną zalecenie: Masz Xboxa – kup GamePassa i ciesz się grami. Nie masz Xboxa – wstrzymaj się z inwestycją. Jest ona obecnie zbyt niepewna a ryzyko powtórki historii Segi jest obecnie zbyt wielkie.
Moim zdaniem warto kupić Xbox jeżeli znajdzie się promocja ze starą ceną i chce się grać w gry z Gamepass. Nowe ceny to pomyłka i Gamepass tego nie rekompensuje.
MS zauważył, że sprzęt się nie opłaca. Oni nie mają skrupułów, słupek w excel musi się zgadzać. Gry się sprzedają, nie ważne gdzie a zysk musi rosnąć. Jak będą gotowi z chmura to odpalą Gamepass na kolejnych TV i dopiero zaczną zarabiać.