Dziękujemy szczególnym patronom: Daroq92,

Croc Legend of the Gobbos Remastered | Recenzja | Malowany trup

Zakład pogrzebowy gamingu powinien przyjechać po trupa, będzie taniej - jest już pomalowany.
Brak gry w chmurze
Zajrzyj wkrótce
Brak Promocji na Xbox
Zajrzyj wkrótce
Brak promocji na GOG.com
Zajrzyj wkrótce
Brak na Spotify
brak oficjalnej playlisty

Najważniejsze informacje

  • Croc początkowo był prototypem gry o Yoshi’m dla Nintendo
  • Croc w wersji na Plastation sprzedał się w 3 milionach kopii
  • Croc doczekał się kontynuacji w 1999 roku pt. Croc 2: Kingdom of the Gobbo’s

Czas leci nieubłaganie. Mam wrażenie, że jeszcze niedawno platformówki były jednym z przodujących gatunków gier. Prawda jest jednak taka, że od niemal dwudziestu lat sytuacja wygląda zupełnie inaczej, a platformówek od większych wydawców jest jak na lekarstwo. Czy to skłoniło twórców Croc: Legend of the Gobbos do przypomnienia o swoim dziele? A może to tylko niewyszukany skok na kasę, żerujący na nostalgii? O tym poniżej.

Croc: Legend of the Gobbos to tytuł, który dla wielu definiował dzieciństwo. Powiedzmy sobie szczerze – ta gra nawet w swoim czasie robiła wiele rzeczy źle, maltretując graczy słabą pracą kamery i jeszcze gorszym sterowaniem. Graficznie nie dorównywała Crashowi Bandicoot’owi, który w tamtym okresie wiódł prym na konsoli Sony. Cokolwiek by jednak powiedzieć, gra na PlayStation sprzedała się w 3 milionach egzemplarzy, co (jak łatwo przewidzieć) zaowocowało sequelem. Warto też wspomnieć, że Croc otrzymał wersję na PC, co z pewnością zwiększyło jego popularność wśród tych, którzy nie mieli konsoli w domu.

Croc mógł być Yoshim?

Co ciekawe, Croc powstał jako prototyp gry o Yoshim dla Nintendo. Firma nie była jednak zainteresowana pomysłem, więc Argonaut postanowiło przerobić projekt i stworzyć własną, odrębną produkcję. Ta historia zasługuje na osobny tekst, ale ponieważ skupiam się na remasterze, nie będę jej rozwijać.

A skoro o remasterze mowa – dla kogo powstał? Zdecydowanie dla tych, którym ten jednozębny krokodyl przyspiesza tętno. Nowi gracze, którzy być może odkryją ten tytuł po latach, mogą się niestety brutalnie odbić od gry, która kosztuje 100-parę złotych.

Fabuła jest, co poprawiono w remasterze?

Zacznijmy od fabuły. To jedynie pretekst do skakania po platformach tytułowym bohaterem. Croc musi ratować Gobbosów, swoją przybraną rodzinę, z rąk złego Barona Dante. Nie musisz wiedzieć więcej, a przerywniki filmowe też niewiele zdradzają. Ograniczają się do niemych scenek z mocno kanciastymi postaciami. Nawet mimo zastosowanego wygładzenia, nie był to szczyt grafiki w 1997 roku, więc z pewnością nie jest nim teraz. Jako remaster jest jednak dość wierny oryginałowi, więc tu nie mogę się przyczepić.

Co poprawiono w remasterze? Możemy to sprawdzić „na żywo”, przełączając się między trybem odświeżonym a klasycznym. Czy wygląda to znacznie lepiej? Jeśli oczekujesz fajerwerków, ostudź entuzjazm. Jest poprawnie, ale szczerze mówiąc, oryginalna wersja też nie razi w oczy, biorąc pod uwagę jej wiek. „Poprawki” i wygładzenie grafiki to coś, co w wersji PC można by osiągnąć za pomocą modów. Są jednak rzeczy, których modami tak łatwo nie poprawisz.

Sterowanie poprawione? No nie

Sterowanie zostało ulepszone i przystosowane do współczesnych standardów. Poprawiono kamerę i ruchy Croca. Podłączasz pada i grasz! Ale znów muszę pomarudzić – responsywność postaci, a raczej jej nowa klawiszologia, bywa problematyczna. Croc nie zawsze reaguje prawidłowo na skoki, zwłaszcza blisko krawędzi platform. To doprowadza do szału. Początkowo myślałem, że to wina kontrolera, ale niestety nie. To błąd, który w grze platformowej jest trudny do zaakceptowania. Nawet jeśli nie wynika to z odświeżonego sterowania, a np. z detekcji obiektów, to po tylu latach ktoś mógłby powiedzieć: „Słuchaj, skoro pokazujemy grę z 1997 roku i bierzemy za to pieniądze, poprawmy też kluczowe elementy”. Niestety, nikt tego nie powiedział.

W ogólnym rozrachunku Croc: Legend of the Gobbos jest grą archaiczną pod każdym względem. Remaster, poza dodatkami w postaci wideo od twórców, grafik koncepcyjnych, „poprawionym” sterowaniem i wygładzoną grafiką, ma jeden problem: konstrukcja samej gry nie jest w stanie się obronić.
Poziomy są dziś mało rozległe, bossowie to żart, którego mogłoby nie być, a design przeciwników woła o pomstę do nieba. Levele są dopasowane do konkretnego świata (5 światów, 45 poziomów), więc mamy np. 5 poziomów lodowych bez zróżnicowania tekstur, potem piaszczyste tereny z dokładnie tym samym, i tak w kółko. Jedyne, co ratuje grę w 2025 roku, to muzyka.

Ścieżka dźwiękowa Croca jest cudowna. Wibracje platformówek tamtych lat wprawiają w dobry nastrój i idealnie współgrają z tym, co widzisz na ekranie. Śmiesznym zabiegiem jest zmiana muzyki trzy razy w trakcie jednego krótkiego poziomu, ale trzeba oddać królowi, co królewskie – muzyka to najlepsze, co przydarzyło się tej grze.

Wiem czym jest remaster

Nie chcę, by ktoś pomyślał, że nie rozumiem idei remastera. Uważam jednak, że taki projekt powinien być zrealizowany jak w przypadku Kangurka Kao na Steam, gdzie wydanie gry wiązało się z nowoczesnymi poprawkami (rozdzielczość 1080p, wsparcie dla kontrolerów Xbox) bez pompatycznych zapowiedzi. Oczywiście, w przypadku Croca dochodzi wersja na współczesne konsole, ale wycenianie lekko podrasowanej, 28-letniej gry na 130 zł to żart – i to niezbyt śmieszny.

Jeśli planujesz wrócić do dzieciństwa, a Croc wydaje ci się ciekawym kandydatem, lepiej odpal emulator z Contrą lub poszukaj Mario w Nintendo Online. Zakup Jamraja na PlayStation też będzie przyjemniejszym sposobem na uświadomienie sobie upływu czasu. Croc w tej formie to eksperyment, który sprawdza, ile pieniędzy można wyciągnąć z nostalgii. Szkoda tylko, że to Ty go sponsorujesz.

Fan dziwnych gier na licencji, zafascynowany Xboxem i jego architekturą. Tworzy materiały na YouTube i od niedawna recenzje w formie tekstowej, które sam chciałby znaleźć w sieci. Programista, grafik i co tam ci potrzebne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wspieraj Xbox Muzeum na Patronite