Hellblade: Senua’s Sacrifice z 2017 było zaskakującą premierą. Gra nastawiona na eksplorację świata wyróżniała się elementami psychozy i zacierającym się światem rzeczywistym i wyimaginowanym. Oto nasza bohaterka schodzi do wikińskiego piekła, by uratować duszę swojego ukochanego. Ze względu na swoją niecodzienną tematykę oraz dbałość o detale gra została doceniona przez krytyków, jaki samych graczy. Obserwując Twittera (właściwie X’a) oraz Facebooka cały czas dostrzegam, że gracze dzięki abonentowi GamePass wracają do historii.
Nic dziwnego, że gdy zapowiedziano część drugą 13 grudnia 2019 roku, gracze z niecierpliwością oczekiwali na kolejny rozdział historii.
Rewolucji nie stwierdzono
Senua’s Saga: Hellblade II jest bezpośrednią kontynuacją w zasadzie pod każdym względem. Trudno doszukać się tutaj jakiś rewolucyjnych zmian w mechanice, a i historia jest rozwinięciem wątków poznanych w poprzedniej części. Twórcy skorzystali z wygodnego schematu “więcej i lepiej”, kierując swoją produkcję do oddanych fanów.
To, co ważne, to możliwość obejrzenia zgrabnego wprowadzenia, które streszcza wydarzenia z poprzedniej części. To ukłon wobec graczy, którzy z jakiegoś powodu nie zagrali, bądź odbili się od Senua’s Sacrifice i nie poznali jego zakończenia.
Tym razem trafiamy na Islandię z X wieku a Senua musi stawić czoła tyranii, ciemności oraz własnym emocjom, depresji i wyrzutom sumienia. Nie chcę spojlerować zabawy, bo fabuła obok oprawy graficznej i dźwiękowej jest tutaj kluczowa. Dość powiedzieć, że jest ona przekonująca i wciągająca na tyle, by stanowiła motor zabawy do samego końca. Historia niejednokrotnie zmusi gracza do postawienia sobie egzystencjonalnych pytań. Symbolika i metafory są wszechobecne i chociaż grę można przejść na speedrunie, zachęcam, by potem uruchomić ją ponownie i wczytać się w to, co twórcy starają się nam przekazać między wierszami.
Nie wiem co ważniejsze – grafika czy oprawa dźwiękowa
Gdy zaprezentowano grę po raz pierwszy, a potem kolejne i kolejne trailery za każdym razem wzdychałem do ekranu, mówiąc, że nie ma opcji, by ta gra mogła tak wyglądać.
A jednak Ninja Theory faktycznie dowiozło prawdopodobnie najpiękniejszą grę tej generacji. Przedstawiona Islandia to świat na przemian piękny i demoniczny. Zachwycający i ponury. Chwile, w których oglądamy niebo i słońce nad głową, jest bardzo rzadki jednak światło, mgła czy woda robią fenomenalne wrażenie. Chociaż świat jest bardzo statyczny (bardzo, bardzo rzadko wchodzimy w interakcję z nim), jest przepełniony roślinnością. Zbocza, ścieżki wypełnione kamieniami, mchami, patyczkami czy innymi elementami środowiskowymi.
Autorzy cudownie budują nastrój, manipulując światłem. Czasem ekran pokrywa cień czy mgła, która uwypukla cierpienie dusz martwych ludzi (obserwujcie uważnie, jak duchy wyciągają dłonie lub konają nieopodal ciebie!). Na trasie natkniecie się również na złudzenia optyczne, które będą kryć w sobie ukryte ścieżki. Na obronę trzeba przyznać, że gdy już otoczenie jest interaktywne to praktycznie zawsze robi piorunujące wrażenie (zachęcam by doczekać do momentu, w którym dotrzecie do jeziora. Więcej nic nie powiem!).
To wszystko jest aż rzeczywiste a charakterystyczne, czarne pasy ekranu oraz brak jakiegokolwiek interfejsu potęgują wrażenie oglądania filmu. No właśnie — film. Szalenie podoba mi się to, że przejścia między gameplayem a przerywnikami filmowymi są praktycznie niezauważalne, płynne. Oglądasz jakiś przejazd kamery, by dosłownie sekundę później być już w środku akcji.
Senua jest wymodelowana i animowana na niespotykanym poziomie. Jej reakcje, mimika twarzy zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. Strach, obrzydzenie, panika, złość, a nawet poczucie ulgi, to wszystko jest widoczne i można odczytać z jej miny w każdej chwili.
Osobny akapit dla oprawy dźwiękowej. Za ścieżkę muzyczną odpowiada zespół Heilung. Jego członkami są osoby z Danii, Norwegii i Niemiec a ich twórczość opiera się na tekstach i inskrypcjach runicznych. Moim zdaniem, był to strzał w dziesiątkę. Muzyka jest nastrojowa, ciężka, depresyjna a czasem uduchowiona oraz epicka. Fantastycznie wpisuje się w klimat zwiedzanej Islandii szczególnie bardziej dynamiczne, bitewne utwory.
Już na pierwszym ekranie autorzy gry proszą, by grać na słuchawkach. Jeszcze lepiej, gdy słuchawki wspierają Dolby Atmos albo DTS ze względu na otaczający dźwięk. Wystarczy odpalić pierwszą scenę w grze, by zrozumieć, że jest to kluczowe dla najlepszego efektu. Efekty psychozy, które doświadcza Senua, szepty w jej głowie, krzyki rozpaczy martwych ludzi, głos narratora czy napotkanych postaci jest przejmujący, wżerający się w głowę niczym wiertło. Wraz z dźwiękami otoczenia w postaci kapiącej bądź chlapiącej wody, opadających skał, chrzęst kamieni spod stóp, płonącego płomienia czy szczęku krzyżujących się mieczy sprawia, że gra staje się widowiskiem.
Tak, w Senua’s Saga: Hellblade II warto zagrać dla samej oprawy graficzno-dźwiękowej. Jest to prawdziwe doświadczenie, które w pełni zasługuje na miano “nowej generacji”.
Parę słów o mechanice
Ta nie zmieniła się znacząco względem poprzedniej części. Świat nadal jest bardzo statyczny. Nazwałbym go wręcz tunelowym, bo prowadząca przez niego ścieżka jest bardzo często tylko jedna. Sporadycznie natrafić można na jakąś niewielką odnogę, która często prowadzi do jakiś ukrytych elementów w przestrzeni. Wówczas jest szans na odnalezienie Lore Stone — runicznych kamieni, które wprowadzają nas głębiej w świat czy drzewka pamięci.
Czasem musimy manipulować światem, odblokowując przejście, innym razem podążać za światłem, które rozświetla mrok a innym razem odblokować przejście, rozwiązując łamigłówki środowiskowe. To jednak w istocie spowalniacze, które nie niwelują poczucia stateczności świata.
Mechanika walki również nie zmieniła się znacząco względem poprzedniej odsłony i nadal jest to dla mnie ewolucja tego, co mogliśmy doświadczyć w Ryse: Son of Rome, czyli walki QTE. Z pewnością jest bardzo widowiskowa i tutaj chapeu bas dla twórców. Otoczenie z pełnego barw w trakcie walki potrafi zmienić się w całkowitą czerń gdzie na ekranie widoczna jest tylko Senua i jej przeciwnik. Do tego fantastyczna gra światłem, dźwiękiem czy płomieniami sprawia, że nawet krótka potyczka wydaje się być epicka. Walki wypełnione są efektownymi finiszerami a też nasza bohaterka nie stroni od swoich reakcji — przerażenia, obrzydzenia czy paniki, która ją ogarnia gdy emocje już opadają. Zdaję sobie sprawę, że tak jak w Ryse walka nie była dla każdego (bo i nie każdy lubi QTE), tak samo i tutaj wiele osób za nią podziękuję, to jej realizacja ponownie stoi na bardzo wysokim poziomie i szybko zorientowałem się, że… chciałbym jej więcej.
Detale, za które pokochałem Senua’s Saga: Hellblade II
Twórcy nie ukrywają, że ich gra to bardziej “Indie-AAA” niż pełnoprawna produkcja. W istocie mamy do czynienia z symulatorem chodzenia, który doprawiony jest fabułą i absurdalnym poziomem oprawy graficzno-dźwiękowej. Ale są tutaj elementy, które mnie całkowicie urzekły. Przede wszystkim, przez całą rozgrywkę nie zarejestrowałem ani jednego ekranu wczytywania się (poza uruchomieniem samej gry). Cała rozgrywka od pierwszej sceny aż do jej zakończenia dzieje się w locie. To feature, jaki obiecywano nam przy premierze obecnej generacji konsol i jest to faktycznie pierwszy tytuł, który go realizuje.
Gra ma też rozbudowane możliwości “Accessibility”. Zmodyfikować tu można dosłownie wszystko — od wielkości czcionki, balans kolorów, dźwięki, po układy klawiszy a nawet pomoc w walce. Jeśli masz jakiekolwiek swoje preferencje dotyczące tego jak odbierać bądź obsługiwać grę, to z pewnością znajdziesz tutaj opcje dla siebie.
Fantastyczny, rozbudowany edytor zdjęć. Uczciwie powiem, że ja nie rozumiem fenomenu robienia pocztówek z gry, ale mam wśród swoich znajomych wiele osób, które spędzają całe godziny, próbując złapać jak najlepszą fotkę. Tutaj ponownie od ilości opcji można dostać zawrotu głowy. Kamerą można dowolnie manipulować, a nawet zmieniać źródła światła.
Są też wady
Gra działa w 30 klatkach. Chociaż nie jestem ortodoksem i wzruszam ramionami na wszelkie wojenki 30/60 FPS tak tutaj muszę przyznać rację malkontentom. Jest to dla mnie niezrozumiała decyzja szczególnie gdy biorę pod uwagę, że gra powstawała ponad 6 lat z myślą o tej konkretnej platformie. Chociaż, jak wspomniałem, kreacja świata jest fenomenalna, to poprzez jego statyczność ograniczenie do 30 klatek jest zwyczajnie nieuzasadnione. A bitwy w większej liczbie klatek z pewnością byłyby jeszcze bardziej pasjonujące.
Chociaż gra sprzedawana jest w obniżonej cenie, to jednak długość rozgrywki liczona w porywach do 8h sprawia, że przygoda jest dość krótka. Daje to średnio 1h gameplayu na rok produkcyjny gry.
Nie podobają mi się też animacje napotkanych, przyjaznych nam postaci. Poruszają się nienaturalnie i drętwo. W bitwach tego nie widać, ale spacer po pięknej Islandii w towarzystwie napotkanych kolegów kłuje w oczy.
Ostatnia wada, która jednak dotyczy już niewielkiego odsetka graczy, to wydanie wyłącznie cyfrowe. Część pierwszą można było kupić w pudełku i postawić na półce. Dwójka to już wydanie wyłącznie cyfrowe i obawiam się, że gdy Microsoft zdecyduje się na pudełko to ponownie nakładem wydawnictwa Limited Run Games, które owszem, dostarczy je, ale w cenie 300-350zł.
Senua’s Saga: Hellblade II a przyszłość Ninja Theory
Po premierze części pierwszej Microsoft wykupił Ninja Theory włączając je do konglomeratu Xbox Games Studios stając się studiem first party. Dosłownie na kilka dni przed premierą gry ten sam Microsoft zamknął cztery studia należące do wykupionej wcześniej Bethesdy.
Zaskakujący był zupełny brak kampanii marketingowej dzieła Ninja Theory, który potęguje przypuszczenia, że studio również skazane jest na zamknięcie. Na potwierdzenie (lub zaprzeczenie) tych plotek trzeba będzie jeszcze poczekać jednak przeżywając przygodę Senui nie mogłem przestać myśleć o tym, jaka przyszłość może czekać ich autorów.
Patrząc trzeźwo, to gra, chociaż jest prawdziwym doświadczeniem “nowej generacji konsol” jest spóźniona o co najmniej dwa lata. Senua’s Saga: Hellblade II to w istocie wspaniałe, wgniatające w fotel, ale nadal tylko tech demo konsoli. Ten tytuł powinien być grą startową dla generacji Xbox Series lub powinna pojawić się niedługo po jej debiucie.
Tymczasem mamy 2024 rok, w Internecie nasilają się plotki o następcach konsol (już) obecnej generacji, a my dopiero ogrywamy grę, która była lokomotywą marketingową całej generacji. No, źle to wygląda zarówno dla Ninja Theory jak i dla samej dywizji Xboxa. Gdyby Phil Spencer postanowił zgasić w studiu światło, trudno byłoby mi się z tym pogodzić, ale byłoby to dla mnie zrozumiałe. Koszt i czas produkcji nie pokrywa mi się z ilością gameplayu, jaki ostatecznie otrzymaliśmy.
Senua’s Saga: Hellblade II nie jest tytułem dla każdego
Bawiłem się fantastycznie. Musisz jednak wiedzieć, że jest to wspaniałe doświadczenie, ale bardzo przeciętna gra. To swoisty benchmark tego, czego możemy oczekiwać w najbliższych latach od innych gier. Wspaniała grafika, niezrównana oprawa dźwiękowa, depresyjna, rozpaczliwa fabuła, która potrafi gracza przytłoczyć (szczególnie gdy grasz po ciemku nocą ze słuchawkami na głowie) sprawia, że to doświadczenie jest wyjątkowo głębokie.
Ale dla większości graczy pozostanie ciekawostką z racji swoich ograniczonych mechanik, interakcji ze światem czy bardzo liniową rozgrywką. Obawiam się, że chociaż Hellblade II na nowo rozgrzeje dyskusje “czy gra może być sztuką”, zostanie zaszufladkowana jako “idealny tytuł dla GamePass”. Bo grę można ograć od dnia premiery w abonamencie GamePass, w chmurze Xbox Cloud Gaming oraz na PC (PC GamePass oraz Steam), to jednak sięgną po nią tylko fani poprzednich części.
Jeśli jednak dasz jej szansę, dasz się porwać fabule i oprawie, chłonąc wizję, jaką chcieli przekazać nam twórcy, będziesz zachwycony i będziesz wdzięczny za doznanie, które przeżyjesz wraz z Senuą.
PS. Klucz do recenzji dostarczył Microsoft, za co bardzo dziękuję.
Dodaj komentarz