Xbox jako konsola oraz jako platforma przechodzi obecnie ogromną transformację. Wydawanie gier własnych na konsole konkurencji w postaci PlayStation czy Switch wstrząsnęło wiernych fanów konsoli. Co tu dużo kryć — mną także. Na dłuższą metę trzeba jednak przyznać, że szerszy dostęp do gier jest zaletą w zasadzie dla każdego.
Jednak wydawanie gier na cudze platformy to tylko jedna ze zmian. Microsoft zdaje się zupełnie spychać na drugi plan własną konsolę i zmienia balans ze sprzętu na cały wachlarz urządzeń. W teorii — brzmi to doskonale. Oto mamy pod telewizorem dedykowane urządzenie do gier, jakim jest konsola (o ile jest w ogóle w sprzedaży), a gdy odchodzimy od niego, to możemy kontynuować zabawę na komputerze, handheldzie albo nawet chmurze.
Dziś wszystko ma być Xboxem i nawet w kampanii reklamowej „This is an Xbox” włodarze zielonej platformy to podkreślają.
Piękna wizja, która nie działa
Uważam się za tzw. early-adoptera, czyli użytkownika, który jako jeden z pierwszych przyswaja sobie zmiany i testuje je wprost na sobie. W tym konkretnym przypadku nie było to trudne, bo od bardzo dawna gram na zestawie Xbox Series X w połączeniu z Logitech G Cloud. Przy czym dotychczas było to granie szalenie okazjonalne z długimi odstępami pomiędzy sesjami. Premiera Indiana Jones i Wielki Krąg zmieniła ten stan rzeczy.
Gra wybitna, wciągająca i absolutnie będąca w mojej topce gier przygodowych. Dawno żaden tytuł mnie tak nie wciągnął i zwyczajnie zapragnąłem go ukończyć na 100% i odblokowując wszelkie achievmenty.
Indiana przywrócił mi swoistą radość z grania, więc potrafiłem siedzieć godzinami przed telewizorem, by potem wziąć do ręki handhelda Zotac Zone i kontynuować zabawę. Jednak po pewnym czasie takiego intensywnego grania zacząłem odkrywać, że wizja Play Anywhere nie działa jak należy.
Xbox Play Anywhere — wszystkie moje problemy
Z początku to były to rzeczy męczące, ale jednak niekrytyczne. Ot, gasząc telewizor i sięgając w zasadzie od razu za Zotaca, musiała nastąpić synchronizacja danych. Nie jest to nic zaskakującego a wręcz rozsądny mechanizm. Paradoksalnie najlepiej znają go… gracze mobilni, gdzie ich postępy są synchronizowane pomiędzy np. telefonem a tabletem.
Zarzut 1 – synchronizacja na platformie Xbox trwa niemiłosiernie długo. Przy moim łączu światłowodowym trwało to od kilku nawet do 10 minut. I nie był to jednostkowy problem. Ta synchronizacja za każdym razem trwa tyle samo czasu i potrafi to autentycznie sfrustrować. Co by nie mówić, niszczy to poczucie, że możesz kontynuować grę kiedy chcesz. Tym bardziej, że jako gracz nie zaciągam nie wiadomo ile danych — cały save zajmuje przecież raptem kilkanaście megabajtów. A uruchamiając grę w chmurze, to realnie moje urządzenie nie zaciąga przecież nic (cała synchronizacja odbywa się po stronie serwerów).
Zarzut 2 – Gdy save’y się już zaciągały, nierzadko okazywało się, że… gra jednak nie została w tym samym stanie, w którym ją zostawiłem na telewizorze. I tutaj tak naprawdę jest problem leżący po stronie architektury gry. Indiana Jones i Wielki Krąg nie pozwala na samodzielne zapisanie stanu gry — ten odbywa się automatycznie. Przy takim ciągłym, acz naturalnym przełączaniu się pomiędzy urządzeniami (nie robiłem tego specjalnie) często traciłem po kilka — kilkanaście minut rozgrywki. Głównie w sytuacjach, gdy chodziłem spokojnie po mapie i zbierałem leżące tu i ówdzie pieniądze żołnierzy albo notatki. Ciągłe wracanie do tych samych miejsc i zbieranie notorycznie tego samego szybko mnie zaczęło frustrować na tyle, że postanowiłem sobie zostawić to na koniec.
Zarzut 3 – Błędy uniemożliwiające kontynuowanie samej rozgrywki. Poniżej zobaczysz screen z jednego, z ostatnich aktów fabularnych. Na szczęście nie niesie on spoilerów, więc możesz zerkać na spokojnie. To był moment, w którym zwyczajnie rozstałem się z Indianą na jakiś czas. Okazało się, że hitpointy zagadki nie działają na ekranach z niższą rozdzielczością. A te były zarówno w moim handheldzie (Zotac Zone) jak i G Cloud. Efekt? Gry nie dało się przejść! Bloker akurat taki, że swoim alter ego nie mogłem ani się cofnąć, ani pójść naprzód. Dopiero gdy ochłonąłem, uruchomiłem grę w wysokiej rozdzielczości ponownie na Xbox Series X, udało się zagadkę pokonać.
Jest to o tyle poważny problem, bo wychodzi na to, że Xbox Games Studios (tudzież Bethesda) nie testują własnych gier na sprzętach niższej klasy lub… na własnej chmurze. A to w grach klasy AAA jest niedopuszczalne. Szczególnie w środku trwającej kampanii This is an Xbox zachęcającej do grania mobilnego właśnie.
Zarzut 4 – Uszkodzenie progresu gry. I tutaj dochodzę do wisienki na torcie. Jestem przekonany, że to nie tyle problem samego Indiana Jones’a jak usługi Play Anywhere. Ciągła synchronizacja zapisu i zmiana urządzeń sprawiła, że zapisy mojego postępu w grze posypały się zupełnie. Czym to się objawia?
Pod koniec gry trafiamy do lokacji zwanej Sukhotai. W niej są cztery łamigłówki związane z kołami zębatymi. Rozwiązanie każdej z nich pozwala zebrać starożytny artefakt a zebranie wszystkich w grze — pozwala otworzyć tajemniczą komnatę i poznać dodatkowe zakończenie. Gra jednak przestała zapisywać moje postępy. Mimo rozwiązania wszystkich 4 łamigłówek (i pozyskania w ten sposób artefaktów), po ponownym uruchomieniu gry. Artefakt ponownie wrócił za zablokowaną kratę. Kłopot polega jednak na tym, że zagadki rozwiązać ponownie już nie mogę — bo zadanie oznaczone jest jako ukończone i mechanizm nie daje się wprawić w ruch.
Kolejne przykłady to notatki na Uniwersytecie oraz Shanghaju. W obu lokacjach zostały mi po 3 do zebrania. Cóż z tego, jeśli cofam się na Uniwersytet, biorę pominięte notatki i po przeładowaniu gry na Shanghaj one ponownie znikają z mojej tablicy wyników? W efekcie, gry nie da się ukończyć na 100%.
Usługa przyszłościowa, ale srogo nie polecam eksperymentowania!
Jestem zdegustowany. Spędziłem trzy tygodnie na graniu w grę, która wciągnęła mnie bez reszty, ale z każdym kolejnym etapem wymagała ode mnie coraz większej uwagi i dbania o stan gry. Indiana Jones rozwiązywanie łamigłówek dosłownie wyniósł poza ekran i zamiast czerpać przyjemność z zabawy, walczyłem ze sprzętem, oprogramowaniem i samą grą.
I nie był to test przeprowadzony, by koniecznie wykazać, że usługa się nie sprawdza. To był scenariusz z życia wzięty, gdzie dosłownie jako typowy gracz chciałem skorzystać z dobrodziejstwa usługi, która jest mi dostarczana i ma być osią nowej filozofii platformy Xbox.
W przypadku casualowego sporadycznego sięgania po grę sprawdza się wyśmienicie. Jednak przy chęci spędzenia z grą kilku-kilkunastu godzin w trybie ciągłego grania, ale przełączania się pomiędzy urządzeniami usługa zwyczajnie nie działa.
Podsumowując: jeśli gracie, to wyłącznie na jednym urządzeniu. Play Anywhere jeszcze nie dojrzało do tego, by być Xboxem tak, jak reklamuje to firma.
Dodaj komentarz