Graczem jestem, odkąd pamiętam. Dosłownie! Pierwszą grą, jaka zapadła mi w pamięć z bardzo wczesnego dzieciństwa jest Grand Prix Circuit, wydana w 1988 roku przez firmę Accolade (grałem w nią w 2 lata po premierze). Jednym z jej autorów był między innymi Don Mattrick, który odpowiadał później za stworzenie sensora Kinect oraz konsoli Xbox One. Dla trzyletniego dziecka wprowadzanie komend w systemie DOS było zbyt skomplikowane i — nie ma co ukrywać — zupełnie niezrozumiałe. Dlatego za każdym razem, gdy chciałem pograć, byłem zależny od dobrej woli starszego brata.
Nasz pierwszy domowy PC uległ wkrótce potem uszkodzeniu, a z komputerami miałem rozbrat aż do 1999 roku, kiedy stałem się posiadaczem mocarnego wówczas peceta z Celeronem 333, 64 MB pamięci RAM, 8 GB dyskiem HDD i kartą graficzną Riva TNT2. W tamtym czasie to był tzw. szpan na dzielni. Komputer, napędzany Windowsem 95, potrafił udźwignąć każdą grę, o jakiej tylko mogłem sobie zamarzyć. Oczywiście, komputer ufundowany przez moich rodziców miał służyć — a jakże! — nauce. Trzeba jednak przyznać, że przynajmniej tata nie traktował tej deklaracji zbyt poważnie, bo regularnie, wracając z pracy, rzucał mi na łóżko kolejny znaleziony w kiosku magazyn. Końcówka poprzedniego tysiąclecia to była swoista złota era magazynów drukowanych, i tak przez moje ręce przewinęło się w zasadzie wszystko, co można było wtedy znaleźć w kioskach. Któregoś dnia wrócił jak zwykle i rzucił mi na moje łóżko magazyn z płytą CD z wizerunkiem złotego kolesia (tak, wiem, jak to brzmi). Tak oto zacząłem czytać miesięcznik CD-Action — czasopismo, które stało się dla mnie bramą do wirtualnego świata i świeżym dostawcą comiesięcznych gier do ogrania. Towarzyszył mi mniej więcej do 250. numeru, więc spędziłem z nim ładnych kilka lat.
Do dziś pamiętam jednak numer 06/2000. To w nim przeczytałem o nadchodzącej nowej konsoli roboczo nazwanej X-Box (jeszcze z myślnikiem!) od powszechnie znienawidzonej korporacji, jaką był Microsoft. W jednym z narożników artykułu widniał J Allard z wielkim, srebrnym urządzeniem w kształcie litery X i tajemniczym zielonym okiem. Już wtedy wiedziałem, że chcę go mieć.
Idea Xboxa zwyczajnie do mnie przemówiła. Musiałem jednak nadal czekać
Gdy konsola ostatecznie trafiła na rynek, była jednym z najpiękniejszych sprzętów elektronicznych, jakie widziałem. Podczas niedzielnych, rodzinnych obiadów z wypiekami na twarzy grałem u kuzyna na jego szarym PlayStation, walcząc w Tekkenie. Myśli krążyły wokół czarnego pudła z zielonym kapslem z napisem Xbox. Nawet ja, zamknięty w bańce pecetowej, spotykałem się z zachwytami nad Halo, Project Gotham Racing czy Dead or Alive 3. Niestety, moja cierpliwość musiała być wystawiona na próbę. Po pierwsze — sprzęt nie był oficjalnie dostępny w Polsce, i mogłem natrafić na niego tylko przy okazji wizyt na różnorakich bazarach bądź giełdach, gdzie ludzie ściągali go własnymi kanałami. Po drugie — i tak nie było mnie na niego stać.
Na swojego pierwszego Xboxa musiałem czekać aż do kwietnia 2007 roku i kolejnej generacji, gdy kupiłem Xboxa 360 w pewnym popularnym elektromarkecie w zestawie z Test Drive Unlimited i Gears of War. Tego drugiego zresztą nawet nie było, bo okazało się, że w sklepie ktoś wyciągnął płytkę i nie chciano mi uznać reklamacji. Smuteczek!
Xbox 360 był czymś niesamowitym. Smukła, beżowa konstrukcja z chromowaną tacką w napędzie wyglądała nadzwyczajnie. Dashboard „Blades” był szybki, piękny i kolorowy. Gry wyglądały jak nic, co widziałem wcześniej. Grę mogłem zainstalować na HDD, pobrać do niej łatki za pomocą Internetu, a sam mogłem stworzyć swój gamertag i kolekcjonować Achievementy.
Do tego ten język designu: kolor zielony (którym były pakowane nawet akcesoria i kable!) — wszystko, co związane z konsolą. Pomarańczowy — Xbox Live. Jakie to proste i czytelne!
Prostota, ergonomia oraz pomysłowość, jaką wykazywał się Microsoft przy okazji Xboxa 360, sprawiły, że z marką pozostałem do dziś.
A może by tak… zbudować własnego Xboxa?
Dokładnie pamiętam moment, w którym zacząłem kolekcjonować gry i konsole. Jednak z każdym kolejnym rokiem, gdy kolekcja się powiększała i trafiały do niej coraz ciekawsze eksponaty, w myślach wracałem do oryginalnego prototypu. W gamedevie zawsze najbardziej interesował mnie nie tyle sam produkt, ile ludzie i idee za nim stojące. Emocje, marzenia, stresy, pomysły wykorzystane i te zupełnie porzucone… branża jest ich pełna! A pudełko, które bierzemy do ręki, skrywa tak naprawdę kompromisy, które zespół musiał osiągnąć, aby wypuścić na rynek ostateczny produkt.
Prototyp Xboxa był dla mnie dokładnie czymś takim. A może i czymś więcej? Bo to nie jest tylko śmieszna konsola o dziwacznym kształcie. To w istocie produkt, od którego wszystko się zaczęło. To ukształtowana idea, która nabrała fizycznych właściwości. Można ją zobaczyć, dotknąć, podziwiać. Chociaż bardzo chciałem wiedzieć co miał w głowie ten, co przyszedł do swojego kierownictwa, mówiąc:
No wiecie, wsadzimy to w wielkie metalowe X ze świecącym na środku okiem i pokażemy to ludziom.
Cytat oczywiście zmyślony, ale tak sobie to wyobrażałem. No bo kto miałby na tyle odwagi, by pokazać to światu, sugerując, że ludzie powinni to postawić sobie przed telewizorem?
Prototypu jednak nie miałem jak obejrzeć. W sieci jest zaledwie kilka, kilkanaście zdjęć wątpliwej jakości. A to trochę mało. To nie zaspokajało mojej ciekawości ani tym bardziej potrzeby posiadania takiego egzemplarza. Nie jestem też szalony. Nikt z Microsoftu nie zadzwoni przecież do jakiegoś typka z neta i nie powie: „Hej, mamy jeden z naszych 5 powstałych prototypów i właśnie postanowiliśmy ci go podarować”. I tak naszła mnie myśl, że w związku z tym może… powinienem tak zbudować własnego Xboxa? Tylko… od czego właściwie zacząć? Jak się za to zabrać? No i czego ja właściwie chcę od projektu, jakim jest replika urządzenia sprzed 24 lat?
To tylko kilka ogólnych pytań, a ja nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile kolejnych jeszcze padnie i jakie problemy trzeba będzie rozwiązać.
Halo, Xbox? Dej no rozmiarówkę
Gdy zaczynasz pracę nad jakimś produktem, projektując, odpowiadasz sobie na pytanie: do czego ma to służyć. Seamus Blackley wraz z zespołem zapragnęli stworzyć konsolę, która będzie napędzana ich biblioteką DirectX. Bebechy opakuje w jakieś ładne pudełko Horace’a Luke, a ludzie podłączą konsolę do telewizora i będą grać. Wszyscy szczęśliwi. Łatwo, prosto i przyjemnie.
Gdy jednak chcesz zbudować łudząco wyglądającą kopię, musisz zacząć od końca. Stworzyć opakowanie, pomyśleć, jaką elektronikę uda ci się upchnąć do środka i na końcu zastanowić się, do czego to wszystko wykorzystasz. Tym większy jest to problem, im mniej danych posiadasz. Jak już wspomniałem — dostępu do oryginału nie miałem, a z prototypem problem jest taki, że w sieci jest niewiele informacji o nim. Szczególnie na temat najważniejszych elementów.
Prace rozpocząłem zatem od zbierania danych w sieci. Każde zdjęcie, na które natrafiłem, lądowało na moim pulpicie w komputerze. Przeczesałem sieć w poszukiwaniu strzępków informacji, z czego i jak był wykonany prototyp. Po kilku tygodniach nastąpił pierwszy przełom. Wtedy w serwisie YouTube pojawił się oficjalny dokument o historii Xboxa, Power On: The Story of Xbox (z polskimi napisami, to trzeba obejrzeć!), z którego można było dowiedzieć się masy ciekawostek i wiele ważnych detali odnośnie Xboxa, ale nadal brakowało najważniejszego: wymiarów.
Etap 1 – modelowanie korpusu
Xbox Polska nie tylko mnie nie spławił, ale po mniej więcej miesiącu otrzymałem większość potrzebnych mi danych. A przynajmniej te najważniejsze. Owszem, brakowało kilku informacji, a co szczególnie istotne — otrzymane wymiary nie były usystematyzowane. To były po prostu 3 wartości, z których nie wiadomo było, która z nich określała wysokość, która głębokość, a która szerokość.
Brakowało również informacji o średnicy i kącie krzywizny wokół „oka”. Chłopaki z polskiego oddziału jednak uczciwie postawili sprawę jasno: nic więcej nie uda się dowiedzieć i to wszystko, czym dysponują.
Pozostało zatem pracować na tym, co jest. Wymiary, wraz z wieloma ujęciami ze wspomnianego serialu dokumentalnego, stanowiły już całkiem porządną podstawę do działania. Wiedziałem, że w tym momencie będę potrzebował pomocy kogoś, kto jest grafikiem 3D lub będzie przynajmniej w stanie wymodelować mi korpus prototypu. Cóż, posiadam różne talenty, ale umiejętności plastyczne zdecydowanie do nich nie należą. Poszukiwania ochotnika zajęły mi około dwóch kolejnych dni. W ten oto sposób miałem przyjemność poznać Kacpra Ząbra ze studia Flying Wild Hog, który postanowił mi pomóc przy projekcie w ramach wolnego czasu.
Już w trakcie pierwszego modelowania pojawiło się kilka problemów, które wcześniej odpychałem gdzieś tam na bok i nie dopuszczałem ich do myśli. Z czego wykonane jest to charakterystyczne oko? Jak ono jest zamocowane? Czy wymiary są poprawne i czy całość wygląda foremnie? Czy charakterystyczne zęby z tyłu są tylko dla dekoracji, czy służą również jako na przykład radiator? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi trzeba było znaleźć. Uznaliśmy jednak, że przyjdą one same, w trakcie rozwoju projektu.
Etap 2 – druk i wstęp do prac nad zielonym okiem
Kacper wymodelował korpus w ciągu 5 dni, dopasowując krzywiznę wokół oka, ilość, rozkład i grubość zębów z tyłu. Jako że przednia część korpusu jest chromowana, a tylna szara, matowa — słusznie założył, że muszą to być dwa, niezależne od siebie elementy. Model ten był tylko obudową i nie posiadał wymodelowanych zatrzasków, mocowań oka ani mechanizmów łączących oba korpusy. Projekt ten miał służyć jako podstawa badawcza, która dostarczyć nam miała odpowiedzi na kolejne, niezadane jeszcze pytania: co ma siedzieć w środku i czy cokolwiek się tam zmieści.
Uznałem, że warto wydrukować model w drukarce 3D. Koszt był stosunkowo niewielki i pozwolił mi ocenić ryzyko, czy w ogóle warto iść dalej. Bo raptem musnęliśmy temat, a odpowiedzi nie nadchodziły; za to kolejne pytania się tylko mnożyły. Nawet taki druk nie był oczywisty — bo jaką grubość miały mieć ścianki? Jak za cienkie — konstrukcja będzie delikatna, łamliwa i chybotliwa. Jak za grube — nie będą one zgodne z rzeczywistym projektem. Ponadto, wówczas będzie mniej miejsca w środku na elektronikę. Jednak i tutaj Kacper przyjął umowną, ale sensowną wartość.
W 2022 roku wydawało mi się, że druk 3D przeżywa swój złoty okres i zlecenie takiego wydruku, nie będzie stanowiło wyzwania. Jakież było moje zdziwienie, gdy zdecydowana większość moich zapytań wracała do mnie z odmową. Dosłownie nikt nie chciał się tego podjąć! Powody były zasadniczo dwa:
- Obawy firm: Firmy bały się podjąć druku korpusu w sytuacji, gdy użyłem słów „replika Xboxa” w treści wiadomości. Najprawdopodobniej bały się, że będą zamieszane w jakiś „szemrany projekt” i nie chciały brać na siebie odpowiedzialności w razie jakiegoś problemu. W pełni rozumiałem to podejście.
- Ograniczenia sprzętowe: Pozostała część odpisywała, że chętnie nawet podjęliby się takiego zadania, jednak rozmiar konstrukcji przekracza możliwości ich drukarki. Fizycznie nie byli w stanie tego zrobić.
Pozostało zatem szukać do skutku. Ostatecznie odnalazłem firmę 3D Technology, która podjęła się tego zadania. Co ciekawe, wydrukowanie próbnego korpusu zajęło aż 3 dni pracy i pochłonęło prawie 2 rolki materiału PET. Oto pierwszy raz replika nabrała realnych kształtów i wyglądała jak Xbox.
Etap 3 – zielone, energetyczne oko
Teraz pozostało zająć się okiem. Kacper wymodelował wcześniej płytkę, która miała stanowić tymczasowy obiekt na potrzeby rozwoju projektu. Od samego początku wiedzieliśmy, że nie będzie to element docelowy i trzeba będzie go czymś zastąpić.
Początkowo pomyślałem o… żarówce. Jednak gabaryty żarówki całkowicie nie pozwalały na jej umieszczenie w środku, bo generowało by to dwa nowe problemy — po pierwsze, nic innego w środku by się nie zmieściło, a po drugie, nie byłoby możliwości jej zasilenia. Rozwiązanie to było akceptowalne, pod warunkiem że chcielibyśmy tylko korpus ze świecącą soczewką. Taka opcja odpadała.
Drugim pomysłem, na jaki wpadłem, było zrobienie odlewu półkuli z żywicy. Kiedy spotkałem starego znajomego na targach PGA, stwierdził, że ma kontakt do osoby zajmującej się żywicą. Niestety, okazał się to kiepski trop — uzyskanie idealnie gładkiej, a do tego przejrzystej struktury mogłoby nie być niemożliwe, ale na pewno byłoby szalenie trudne do wykonania. Pomysł ten również trzeba było odrzucić.
Etap 4 – soczewka, podejście trzecie
Trzecim pomysłem było wykorzystanie istniejącej elektroniki. Tutaj nastąpiła burza mózgów z… wami, moimi czytelnikami. Pomysły były różne — wykorzystanie okrągłego wyświetlacza, by móc wyświetlić jakąś animację, brzmiało obiecująco, ale zostałbym wówczas z problemem upchnięcia elektroniki w korpusie i zasileniu. Podobnie jak wymontowanie i wykorzystanie ekranu z kontrolera Hyperkin Duke Wired Controller. To również nie wchodziło w grę. Utknąłem w tym miejscu na kilka dobrych tygodni, a przez to musiałem odłożyć cały projekt na półkę. Przeleżakował on na niej aż pół roku do pewnej, zupełnie niespodziewanej sytuacji.
Otóż w swoim starym już samochodzie musiałem wymienić niesprawną, lewą lampę na nową. Gdy już auto było ponownie sprawne, trochę z nudów, trochę z ciekawości rozebrałem starą na części pierwsze. W sumie nie wiem dlaczego, ale od zawsze lubiłem rozkręcać rzeczy, niekoniecznie skręcając je potem ponownie.
Po dłuższej zabawie śrubokrętami i młotkiem, gdy wydobyłem wnętrzności lampy na zewnątrz, odkryłem dwie soczewki. Z jednej strony całkowicie płaskie a z drugiej półkuliste. Dokładnie o takim kształcie, jakie potrzebowałem do prototypu! Pech chciał, że ich średnica była za mała o ok. 10 mm. To jednak napędziło mnie na nowo i zacząłem przeczesywać sieć w poszukiwaniu identycznego tworu, ale większego.
Pierwsi nieuczciwi
By zdobyć pożądane przeze mnie soczewki, dodłączyłem do kilku grup na Facebooku poświęconych motoryzacji. W wiadomościach pisałem, czego szukam i o jakich wymiarach. Niestety, dwukrotnie dostałem nie to, czego chciałem — w dodatku same soczewki były zniszczone. Nawet mając odpowiednie wymiary, do niczego by się nie nadawały. Kwota niby niewielka, ale jednak bolało.
Przy trzeciej próbie się udało. Przyjechały do mnie dwie lampy od Mercedesa W212 w wersji przed lift, a w nich upragnione soczewki. Śliczne, błyszczące, przeźroczyste i wolne od skaz, i do tego pasowały idealnie! Oto korpus dostał swoje oko.
W tym zagadnieniu pozostały dwie kwestie do rozgryzienia. Soczewka była przeźroczysta, a oryginał świecił na zielono. W dodatku widać było na nim znany nam już dziś napis Xbox.
Pierwsze podejście do napisu sprowadzało się do naklejenia wydrukowanego napisu na folii. Zrobiłem to jednak bardzo źle, przez co wyglądało jeszcze gorzej. Na tyle, że nie dysponuję nawet archiwalnym zdjęciem. Potem jednak pomyślałem, że zakładany efekt mogę uzyskać poprzez grawer bezpośrednio w szkle. I tak jak przy wydruku korpusu, tak i tutaj musiałem dzwonić do kilku firm, aż natrafiłem na Lasermark, który zlecenie wykonał w ciągu kilku godzin. Zieleń uzyskałem zaś, kupując folię przyciemniającą szyby samochodowe. Dwie, naklejone na siebie warstwy nadały soczewce barwy, której oczekiwałem.
Etap 5 – czyli kolejni szemrani i trudne decyzje
Mając soczewkę oraz korpus z wydruku 3D, nadszedł moment, by zacząć łączyć elementy. Osadzenie soczewki stało się znacznie trudniejsze, niż sądziłem. Owszem, na etapie projektu zostawiliśmy otwory na mocowanie ramki trzymającej soczewkę, ale w rzeczywistości nie chciała się ona ułożyć tak, jakbym tego oczekiwał.
Ponownie ruszyłem na poszukiwania mądrzejszych od siebie i trafiłem — dwukrotnie — na osoby, które stwierdziły, że pomogą, jeśli oddam im wszystkie materiały i wiedzę, którą do tej pory zgromadziłem. Raczej nie oceniam ludzi z góry, toteż wpadłem na pomysł, by zamiast całego korpusu, wymiarów, projektów itp. wysyłać tylko fragment korpusu — dokładnie to miejsce montażu soczewki. Dzięki znajomej, Patrycji Wojda (dzięki!), dodrukowaliśmy fragment takiego korpusu, który następnie był wysyłany zainteresowanym. Bez zaskoczenia, ale kontakt z takowymi urywał się w momencie nadania paczki w paczkomacie. No szkoda.
Obok problemu mocowania „oka” Xboxa trzeba było rozpracować zupełnie osobny temat. Fundamentalny. Otóż fajnie by było, gdyby prototyp faktycznie mógł działać, a nie tylko świecić. Oznaczało to, że trzeba włożyć do środka jakąś elektronikę.
Tutaj stałem przed wyborem dwóch ścieżek. Obie miały swoje wady, ale też ważne zalety.
Droga PCMR
Czyli krótko mówiąc, włożenie do środka mini PC. Nie byłoby problemu z miejscem ani chłodzeniem. Co ważne, mógłbym podłączyć kontroler, który realnie działałby z grami. Dzięki uprzejmości firmy ZOTAC nawet dostałem takie urządzenie — ZOTAC Zbox PICO PI336. Niewielkich rozmiarów komputerek napędzany Windowsem 11, który był w stanie uruchamiać gry z Xbox Cloud Gaming, a w nim np. Master Chief Collection, który pozwala na przełączenie się na oryginalne doznanie Halo.
Rozwiązanie małe, gotowe (out of the box) i całkiem sprawne. Niestety, miało również swoje ograniczenia. Przede wszystkim, nie dawało poczucia konsolowego doświadczenia. Uruchomienie komputera chwilę trwało. Następnie trzeba było podłączyć przynajmniej myszkę, by móc uruchomić aplikację Xbox, a następnie wybraną grę. Te i tak nie obsługiwały oryginalnego kontrolera, więc poza jego podłączeniem, w zasadzie niewiele zyskiwałem.
Droga konsoli
Druga opcja to wykorzystanie najmniejszego w historii Xboxa — Xbox Series S. Okazało się, że jeśli zdjąłbym mu obudowę i wywalił wszystko, co zbędne, wejdzie idealnie na styk. Oczywiście pod skosem, dokładnie tak jak w oryginale. Z innych, mniej oczywistych zalet to możliwość korzystania z dobrodziejstw GamePass, grania w chmurze (konsola będzie kompatybilna z przyszłymi urządzeniami) czy Quick Resume, czyli błyskawiczne przełączanie się między różnymi grami.
To rozwiązanie również miało kilka trudności. Przede wszystkim — było na styk. Brak marginesu błędu. Po drugie, nie jest to oryginalna płyta główna od klasycznego Xboxa, co ogranicza liczbę natywnie obsługiwanych gier z klasycznej konsoli do 61. Ponadto prototypowy kontroler mógłby być podłączony kablem do portu USB, ale nie zadziała. Do codziennej obsługi potrzebny jest i tak kontroler przynajmniej od konsoli Xbox One wzwyż. Będzie też kłopot z chłodzeniem, szczególnie przy dłuższych sesjach.
Ważąc w głowie obie decyzje, zdecydowałem się wybrać ścieżkę napędzaną poprzez Series S. Mimo wielu wad uznałem, że jednak możliwość natywnego uruchomienia gier jest niepodważalną zaletą.
?Ciekawostka: Chociaż oryginalny Xbox trafił do sklepów napędzany procesorami Intel, to prototyp oparty był na chipach firmy AMD. Patrząc na to, że Xbox Series S również bazuje na procesorze firmy AMD, można rzec, że… historia zatoczyła koło.Równolegle…
Projekt ponownie na chwilę przystopował. No wiesz, budżet z gumy nie jest i musiałem dokonać trochę wymian, trochę sprzedaży szpargałów ze swojej piwniczki kolekcjonera tak, by znalazł się budżet na konsolę kupioną specjalnie do tego celu. Z drugiej strony, by nie stać zupełnie w miejscu, postanowiłem w międzyczasie dowiedzieć się czegoś o kontrolerze, który był obecny podczas prezentacji.
Research nie zajął jakoś wybitnie długo. Ten kontroler to nic innego niż zwykły, pecetowy Microsoft Sidewinder GamePad Pro. Dlaczego pecetowy? Ponieważ, gdy prezentowano prototyp konsoli, w istocie była ona zwykłym pecetem zamkniętym w nietypowej obudowie. Co więcej, prace nad kontrolerem jeszcze się nie rozpoczęły, a że Microsoft miał w tamtych czasach własny dział produkcji akcesoriów — to wzięli, co mieli.
Etap 6 – blackout, zwątpienie i wiara
Mając kontroler, soczewkę i prototyp wydrukowany w 3D, replika wyglądała mniej więcej tak, jak na zdjęciu poniżej.
Może i przypominała urządzenie z marca 2000 roku, ale do wersji finalnej było jej zdecydowanie daleko. Mniej więcej wtedy zacząłem rozglądać się za firmami gotowymi stworzyć korpus z jednego bloku aluminium. Oryginał stworzony przez Horace’a Luke’a był wyfrezowany za pomocą frezarki CNC właśnie z tego materiału, a następnie polerowany pastą polerską, by nadać mu odpowiedni blask.
W Polsce firm, które chciały się podjąć podobnego zlecenia, było raptem kilka. A i te zastrzegały, że proces może się nie powieść, ponieważ wyżłobienie korpusu od środka wymaga precyzji, a rozmiar urządzenia sprawia, że niebezpieczeństwo porażki jest dość duże. Co więcej — wycena, którą wówczas otrzymałem, opiewała na ponad 12000 zł. Dużo za dużo.
To był w zasadzie moment, w którym projekt ponownie trafił do szuflady. Koszty jego dokończenia były za wysokie jak na moje możliwości. Replika siedziała w szafie do października 2023 roku, gdy na targach Poznań Game Arena spotkałem Marcina Dąbkowskiego oraz Łukasza Leśniewskiego z Bethesda Polska. Zachwycając się repliką Vasco oraz repliką Power Armor podeszli do mnie i zaczęliśmy rozmawiać o pomysłach na moją kolekcję i rozwój Muzeum. Od słowa, do słowa i skierowali mnie do człowieka kryjącego się pod pseudonimem Dexter z ArtiDex Studio. To właśnie gość, który stworzył oglądane przeze mnie repliki. Co więcej — był tego dnia na targach!
Dexter to bardzo sympatyczny gość. I bardzo konkretny. Po chwili rozmowy, widząc naocznie jego dokonania, bez chwili wahania oddałem mu moją duszę i wiarę. Chłopak wziął pod swoje skrzydła projekt i w ciągu kolejnych 12 miesięcy w zasadzie go dokończył.
Dex, bazując na dotychczasowym korpusie, wydrukował nowy ponownie. Tym razem używając materiału ASA (kopolimer akrylonitrylu, styrenu i akrylanów, który cechuje się m.in odpornością na temperatury). Front został następnie pokryty chromem, a tył pomalowany na szaro. Obie części pokryto też lakierem bezbarwnym.
Dużo pracy kosztowała go również soczewka. A to dlatego, że w międzyczasie wpadłem na pomysł, na który — jestem przekonany — wpadłby również Horace’y Luke. Z soczewki postanowiłem zrobić włącznik konsoli. Xbox Power Button osadzony jest na cienkiej podstawce z prowadnicami. Wymodelowane zostało specjalne gniazdo, w którym jest miejsce na oryginalną płytkę włącznika, jak i dodatkową płytkę mikro stycznika, który odpowiada za odpalania podświetlania oraz wentylatorów (mikroprzełączniki na obu płytkach zostały połączone mostkiem, co powoduje ich równomierną pracę). Tam również zostały wymodelowane gniazda na sprężyny, które zapewniają skok samego przycisku. Dookoła soczewki został umieszczony cienki pasek ledowy, który równomiernie oświetla soczewkę od boków.
W kwestii elektroniki Dexter rozłożył Xbox Series S na czynniki pierwsze. Przycisk do parowania kontrolerów został przeniesiony na sam spód, ponieważ z tyłu nie było odpowiedniej ilości wejść. Zależało mi, by jednak trzymać się oryginalnego projektu najbardziej, jak się da. Przycisk jest sprytnie schowany i trudno go dostrzec, jeśli nie wie się, gdzie on jest. Trzeba użyć wówczas klucza na tackę do karty sim od telefonów, by wprowadzić konsolę w tryb parowania.
Na tylnej ściance trzymaliśmy się oryginalnego rozkładu portów. W szparę, która wydawała się być przeznaczona na napęd płyt, umieszczone zostały wszelkie niezbędne porty — HDMI, USB, które oryginalnie były w konsoli. W charakterystycznym złączu pinowym umieszczone zostało gniazdo zasilania. Reszta przełączników i portów jest wyłącznie odwzorowaniem oryginalnej konstrukcji.
Wentylatory, które były w oryginale znajdują się również w Xbox Prototype Replica. Zapewniają dostateczną wentylację całej konstrukcji, dzięki czemu konsola się nie przegrzewa.
Prace nad tym etapem trwały w zasadzie równo rok. Nasz wątek dyskusji z ArtiDex Studio to ponad 140 maili, podczas których omawialiśmy mniejsze lub większe problemy w procesie — chromowania, rozłożenia przycisków, problemu z podświetleniem soczewki czy możliwości wepchnięcia tam jeszcze więcej elektroniki (był pomysł, by wepchnąć tam jeszcze wspomnianego ZOTAC ZBoxa, ale zabrakło już miejsca wewnątrz). Mimo że ArtiDex jest wymieniony w sekcji Hall of Fame, to jemu należą się wielkie brawa i szczególne podziękowania. To właśnie dzięki jego wytrwałości i cierpliwości (szczególnie do mnie) projekt został dowieziony do końca. Jeszcze raz Ci dziękuję.
Premiera, czyli zwieńczenie pracy!
Dziś odbywa się premiera urządzenia, w które włożyłem całe serce, współpracując z gronem wspaniałych ludzi. Ludzi, którzy uwierzyli w ten projekt i uznali, że warto go doprowadzić do końca, wspierając mnie w tym procesie. W ciągu tych 26 miesięcy poznałem wyjątkowe osoby, niesamowite charaktery i prawdziwych pasjonatów. Wśród nich znalazł się Nieantyfan który, pomimo napiętego harmonogramu, włożył ogromny wysiłek w stworzenie filmu, o jakim marzyłem od pierwszego dnia pracy. Myślę, że niektórym prezentacja repliki może wydać się znajoma — nie bez powodu! Film inspirowany był oryginalną prezentacją Xbox One. Zachęcam do obejrzenia i porównania tutaj. Bartek przez te kilka dni cierpliwie znosił moje prośby i uwagi, nieustannie modyfikując już gotowy materiał.
Premiera na pewno nie doszłaby do skutku, gdyby nie Gramodrana, który zadbał o stronę techniczną, wprowadzając poprawki aż do ostatnich godzin. Strona internetowa, YouTube, setki iteracji pod hasłem: „jeszcze tylko to i już koniec…” z pewnością będą mu się śniły po nocach.
Czy można było zrobić coś lepiej? Oczywiście. Czy można było być jeszcze bardziej precyzyjnym? Na pewno! Ale to nie ma już znaczenia — cel został osiągnięty, a marzenie zrealizowane. Czuję satysfakcję.
Dobra, ale… po co to wszystko?
Przede wszystkim dlatego, że nikt (albo prawie nikt) tego wcześniej nie robił. Nie słyszałem o istnieniu innej takiej repliki. Od momentu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem pierwotny projekt zespołu DirectX, marzyłem, żeby mieć taką konsolę pod swoim telewizorem. Design tej konsoli zupełnie się nie zestarzał! Wciąż zachwyca, a choć rozumiem, dlaczego w tej formie nie trafiła do sprzedaży, nie można jej odmówić ponadczasowości i charakteru.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że można jeszcze sporo poprawić. U mnie krawędzie są zaokrąglone, podczas gdy w oryginale były ostre (chociaż Dexter już pisał, że ma pomysł, jak to uzyskać… kto wie, może poprawimy tę replikę?). Mam przycisk power, którego nie było w oryginale. Całość napędza Series S, a nie oryginalny Xbox Classic… Ale wiesz co? To wciąż projekt robiony przeze mnie i dla mnie. To kompromisy, na które byłem gotów i z których jestem niesamowicie zadowolony. Starałem się odwzorować oryginał tak wiernie, jak to możliwe, ale stworzenie repliki 1:1 jest praktycznie niewykonalne. W końcu w oryginalnej konsoli była płyta z klasycznego peceta, a system operacyjny jako taki nie istniał. Nawet gdyby w środku siedział oryginalny Xbox, to i tak nie byłby to idealnie odwzorowany projekt.
No i jest jeszcze jeden ważny powód. Kiedy otrzymałem wymiary od zespołu Xbox Polska, chciałem dociągnąć temat do końca. Przy okazji pokazać czytelnikom, fanom Xboxa oraz innych konsol, że nie każda korporacja jest zła. Nie każda firma reaguje pozwami i zamyka projekty w zarodku. W tym przypadku było inaczej — i za to należy się osobne podziękowanie dla zespołu Xbox Polska. Zaufali, że nie mam zamiaru robić wstecznej inżynierii, łamać zabezpieczeń ich konsoli ani tworzyć nielegalnego, nielicencjonowanego produktu, który mógłby być sprzedawany z zyskiem. Uwierzyli we mnie, a ja nie chciałem tego zaufania zawieść.
A poza tym… kto z was miał okazję zorganizować premierę konsoli, nawet jeśli to tylko replika? No właśnie!
Prezentacja repliki na YouTube
Hall of Fame
Nim przejdę do listy, chciałbym podziękować osobie wyjątkowej — mojej żonie Klaudynie, która cierpliwie znosi na co dzień moje pomysły, kolekcję i walające się wszędzie kartony. W chwilach słabości wspierała mnie wiarą oraz dobrym słowem, a w chwilach takich jak ta dzieli ze mną radość. Dziękuję i kocham Cię najmocniej na świecie.
Nie zrealizowałbym tego marzenia, gdyby nie całe zastępy ludzi. Wierzę, że będzie jeszcze okazja, by każdemu podziękować z osobna, ale chciałbym ich należycie uhonorować i tutaj. Kolejność chronologiczna.
No więc… no ja — Filip Turczyński. Pomysłodawca, koordynator, fundator oraz ten, który robił research, pytał, szukał informacji, pilnował terminów, wiecznie znajdował miejsca do poprawek i ulepszeń. Dziękuję serdecznie:
- Zespołowi Xbox Polska za bycie pomostem między mną a centralą, dzięki czemu otrzymałem dokładne wymiary oryginału oraz zezwolenie na prace nad projektem. A także za wiarę, że nie naruszę waszego dzieła i praw własności.
- Kacprowi Ząber ze studia Flying Wild Hog za pierwsze wymodelowanie korpusu w 3D.
- Firmie 3D Technology za wydruk korpusu w 3D.
- Patrycji Wojda za dodatkowe wydruki 3D na potrzeby oprawienia soczewki.
- Firmie Lasermark za wykonanie graweru „Xbox” w soczewkach.
- Łukaszowi Leśniewskiemu oraz Marcinowi Dąbkowskiemu z Bethesda Polska za skontaktowanie mnie z ArtiDex Studio oraz ogólne wsparcie.
- Dexter z ArtiDex Studio za dowiezienie projektu do końca, cierpliwość do moich uwag, propozycji i pytań, pytań, pytań!
- Dawidowi Bojarskiemu z CD-Action za odnalezienie dla mnie archiwalnego numeru CDA, by ożywić moje wspomnienia na nowo.
- Gramodrana za przygotowanie grafik i specjalnej strony dla prototypu oraz setki poprawek i usprawnień.
- Nieantyfanowi za nagranie profesjonalnego, pełnego pasji i profesjonalizmu filmu mimo pracy pod ogromną presją czasową oraz moim obstrzałem pytań i SMS-ów!
- I wam wszystkim, którzy byli, obserwowali i dopytywali o postępy. Cieszę się, że jesteście i trzymaliście kciuki!
Xbox Prototype Replica w mediach:
- CD-Action: Polak tworzy prototyp konsoli Xbox z 2000 roku. Premiera już za kilka dni – CD-Action
- CD-Action: Premiera repliki prototypu konsoli Xbox stworzonej przez Polaka. Zobaczcie pełny opis sprzętu – CD-Action
- Tabletowo: https://www.tabletowo.pl/replika-prototypu-konsoli-xbox-historia-projektu/
- Gry-Online: W Polsce powstaje replika prototypu pierwszego Xboksa | GRYOnline.pl
- Kanał o Technologii: Jedyny taki Xbox na świecie. Stworzył go Polak
Dodaj komentarz