Nim przystąpiłem do przygotowania tej recenzji, to bardzo mocno biłem się z myślami, czy aby na pewno to robić. Nie ze względu na to, że to bardzo zła gra. Również nie z powodu grafiki czy muzyki lub jej stanu technicznego, choć tu można znaleźć jeden arcy denerwujący błąd. Powód był jeden, ale o nim opowiem w poniższym tekście. Oto Bright Memory stworzony przez Zeng’a Xiancheng’a.
Lekki scam…
Tak, to gra przygotowana przez jedną osobę i tu trudno nie wstać i nie zacząć klaskać, zwłaszcza biorąc pod uwagę dobrze wyglądającą oprawę graficzną nawet dziś, choć premiera omawianego tytułu sięga 2019 roku. Niestety ciężko tu mówić o pełnoprawnym tytule. Ogólnie jeśli nie zagłębisz się czym jest dostępny w sklepie Bright Memory bez dopisku Infinite w tytule, to możesz poczuć się lekko oszukany. Pytając po 45 minutach, gdzie jest reszta gry.
Wszystko za sprawą tego, że pierwotnie ten pierwszy epizod został opublikowany w ramach wczesnego dostępu początkowo na komputerach osobistych. Miał być zapowiedzią czegoś większego w postaci rozszerzonej wersji o wspomnianym wcześniej podtytule Infinite. PC-towi odbiorcy kupując wersję, o której dziś mowa, otrzymywali dostęp do Infinite w ramach jednego zakupu. Informując o tym, w stosownej informacji dotyczącej produktu. No i cóż, to wtedy wydawać się mogło uczciwym podejściem, problem w tym, że kupując Bright Memory na 37 zł w sklepie Microsoftu dziś, niestety nie dostaniesz takiej informacji.
Przez co kupujesz jako nieświadomy konsument wyłącznie Bright Memory, który jest zalążkiem całości, płatnym demem, które pokazuję ci pomysły twórcy. Kampania, a raczej epizod przejdziesz w mniej niż godzinę, a kolejne przejścia z New Game + mają tylko za zadanie przedłużyć rozgrywkę. No ale powiedzmy sobie szczerze, tak krótkiej rozrywki nie sposób zapomnieć, by już za moment zagrać w nią ponownie z przyjemnością. Z recenzenckiej odpowiedzialności podjąłem to wyzwanie, kończąc grę tym razem w 35 minut. Co daje nam około 1 zł za minutę doświadczenia. Co najgorsze, doświadczenia, które ma ogromny potencjał…
… ale przyjemny w odbiorze
Bo tak, mimo że ta gra jest w mojej opinii lekkim scamem w takiej formie sprzedażowej, tak sama rozgrywka jest tym, co zawsze zachwyca mnie w grach FPS. Dynamiczna rozwałka, ciekawa oprawa i nienaganny feeling. Tu wszystko to jest! Pogadałbym wam o fabule, lecz ta najmocniej poprowadzona jest w samym opisie gry, wewnątrz rozgrywki otrzymujemy niestety dość szczątkowe informacje, które nijak nie tłumaczą, o co walczy główna protagonistka o imieniu Shelia. Przez co doznajemy zakłopotania gdy tuż po walce z oddziałami w jakimś futurystycznym biurowcu, przyjdzie nam zmierzyć się z mitycznymi stworami, szkieletorami, czy też rycerzami o ogromnej sile.
To wszystko wygląda całkiem fajnie, choć przyznam szczerze, że jak tak dłużej nad tym pomyśleć, to trochę miałem uczucie, jakby ktoś wrzucił mi do gry assety postaci Unreal Engine 4, jakie miał na dysku i trochę pokombinował w fabule. Faktem jest jednak to, że unikanie ich ataków i samo strzelanie dawało niesamowitą satysfakcję, sięgając porównaniami po bulletstorm czy ghostrunnera. Zaraz… Ghostrunnera? Tak, bo nasza postać potrafi dash’ować na boki, a także wymachiwać mieczem, który wypuszcza z siebie coś na kształt wiązki światła. Daje to o tyle sporo możliwości, że możemy tworzyć kombinacje w postaci przyciągnięcia się do wroga, uderzenia i dwóch mocniejszych ataków, które uderzą wroga mocniej, lub zwyczajnie odbiją jego ciało od ziemi. Fajna, płynna rzecz, która urozmaica dość mały arsenał broni w całej grze. Karabin maszynowy, shotgun i pistolet to zestaw, w którym i tak będziesz używał głównie tego pierwszego z racji skuteczności. Nie ma co jednak uciekać od stwierdzenia, że animacja przeładowania to solidna robota, podbijająca ogólne wrażenie gry.
Wszystko tu bowiem świeci się jak psu przyrodzenie, do tego stopnia, że nawet deski odbijają refleksy. Jeśli więc lubujecie się w technologii RTX to najwyższe detale na Series X powinny was oczarować, choć całość psują modele twarzy i włosów ludzi w cutscenkach. Nie ma co jednak ukrywać, że to wciąż tytuł stworzony przez jedną osobę, a pierwotnie wydany na konsolę poprzedniej generacji.
Muzycznie jest całkiem poprawnie, energiczna ścieżka dźwiękowa prowadzi nasze odczucia tam, gdzie powinna, nastraja do walki i pcha przez tą jakże krótką przygodę. Niestety nie sposób nie złapać się za czoło w trakcie cutscenek z voice-actingiem. Ten jest żywcem wyjęty z gier na pierwsze PlayStation, gdzie aktorstwo trudnych spraw to K2 dla odtwórców głównych ról. Szkoda, choć pewnie budżet nie pozwolił na więcej.
Zbyt dużo tutaj wad
Wada, jaka skutecznie uniemożliwiała mi cieszenia się z gry, to notoryczne zawieszanie się podczas odpalenia nagrywania rozgrywki. Wyglądało to więc tak, że co 2-3 minuty musiałem przerywać nagrywanie, wejść do menu i wrócić do gry. Bez obaw, jeśli nie planujesz nagrywania swojej rozgrywki, to nie powinieneś dostrzec tego problemu. Szkoda jednak, że nikt nic z tym nie zrobił i to tylko wzmaga poczucie niedokończonego projektu.
Podsumowując, bardzo doceniam to, że Bright Memory jest zrobione przez jednego człowieka. Fajnie, że dotarliśmy do takiego momentu technologicznego, że takie rzeczy są już możliwe. Prawda jest jednak taka, że to chyba jedyny argument, jaki zachęcałby do kupna. To fajny shooter, choć za krótki i bez czegoś, czego nie znajdziesz w innych grach. A jeśli koniecznie jesteś ciekaw, to poczekaj na możliwą promocję. Z jednej strony 37 zł to niewiele, z drugiej strony niewiele dostajesz.
Dodaj komentarz