Historia zna wiele przykładów, w których filmy i gry miały ze sobą wiele wspólnego. Zwłaszcza jeśli miały przedłużać wrażenia odbiorcy tuż po wyjściu z kina, by ten chciał sięgnąć po płytę z przygotowanym na kolanie tworem, będącym szybkim skokiem na kasę. Bo niestety tak w wielu przypadkach to wyglądało. Zaślepiony blockbuster’owym dziełem odbiorca otrzymywał w najlepszym razie średniej jakości program. I oczywiście! Znajdziesz bez trudu wyjątki od tej normy. Skupię się jednak na dość niekonwencjonalnym podejściu w tej materii. Opowiem o grze, która jest ekskluzywnym tytułem dla konsol od zielonych, a co najlepsze w zupełności darmowym.
To nie pierwszy mecz w świecie gier
Spotkanie marki Kosmiczny Mecz w 2021 roku to nie pierwsze zetknięcie ze światem gier jeśli chodzi o to uniwersum. Poprzednia gra korzystająca z tego IP była jednak tytułem zgoła innym. Jak nietrudno się domyślić, rozgrywka była oparta o koszykówkę w krzywym zwierciadle coś na kształt NBA Jam z postaciami znanymi z filmu. Nie ukrywam, że chętnie zobaczyłbym nowoczesną odsłonę w tej formie, ale to, co zaoferowali twórcy w “Nowej Erze” to zupełnie coś innego. Będziesz miał bowiem do czynienia z rasowym beat’em up-em rodem z automatów.
Fabularnie omawiany tytuł jest luźno oparty o historię w filmie, choć o żadnym meczu nie ma tam mowy. Trójka bohaterów w składzie Lola Bunny, Królik Bugs i Lebron James będą musieli zdobyć dyskietki z “Legacy Code” by wydostać się z wirtualnego świata zarządzanego przez głównego wroga Al G-Rhytma. I to w sumie tyle, nie ma co się nad fabułą rozwodzić, wszak same “cutscenki” są pixelart-owym poprawnym pokazem slajdów, który na wprawnym zjadaczu gier Indie wrażenia nie zrobi. Nie ma to jednak znaczenia, wszak to chodzona bijatyka.
Jest dobrze
Trójka protagonistów to właśnie możliwość, jaką oddali twórcy graczowi, a w zasadzie trzem graczom, bo całość można ograć również w co-opie do trzech osób jednocześnie. Generalnie ciężko mówić o różnicach wynikających z tego, jaką postacią zdecydujemy się grać. Różnice są raczej kosmetyczne, bo sam wachlarz ciosów nawet jak na bijatykę nie powala. Mamy bowiem w użyciu dwa przyciski akcyjne (gdzie ten drugi tylko w momencie, gdy chcemy wykonać atak specjalny, ogłuszający kilku przeciwników naraz w zamian za uszczuplenie paska życia) i jeden służący do skoku. Co prawda skok przyda nam się tylko w wyjątkowych okolicznościach przeskakiwania przez ataki bossów, a także przeszkody w postaci lecących przez poziomy beczek. To wszystko? Na szczęście nie. System pomocników to mały gamechanger, który pomaga nam w walce, a także zachęca do przejścia gry na sto procent. Konkretnego “pomagiera” wybieramy tuż przed rozpoczęciem gry. Od Sylwestra, po Taza, a nawet słynnej Babci, którą możesz kojarzyć z animacji Warner Bros. Gdy tylko naładujesz specjalny pasek odpowiedzialny za wezwanie pomocy, będziesz mógł poznać moc drzemiącą w wybranym zestawieniu. Ja akurat wybierałem przez całą grę starszą panią. Dlaczego? Bo każda babcia dobrze karmi:) Tak, dobrze myślisz! Otrzymujemy spory zapas jedzenia, który w Space Jam: A New Legacy – The Game pełnią funkcję apteczek.
Przeciwnicy i cała reszta…
Jestem jedną z tych osób, które narzekały na TMNT: Shredder’s Revenge za odtwórczość przeciwników w levelach miedzy bossami do znudzenia, różniły ich tylko kolory. I nie zrozum mnie źle! To nie jest tak, że porównuję krótką produkcję mającą reklamować film do pełnoprawnej produkcji. Chodzi mi bardziej o to, że po całym, choć zdecydowanie za krótkim posiedzeniu czułem satysfakcję z różnorodności przeciwników. Roboty zostawiające za sobą bomby, mini mechy, które pokonasz tylko kopniakami z wyskoku, czy szeregowi oponenci z ciekawą paletą barw. Na uwagę zasługują też główni przeciwnicy w postaci bossów. Oczywiście na kampanię, którą skończysz w maksymalnie godzinę, nie udało się upchać ich wielu, jednak te starcia to całkiem zgrabnie poprowadzone “uczucie parcia do przodu”.
Graficznie jest poprawnie, twórcy nie silili się na zapadające w pamięć lokacje, nie są też przepełnione szczegółowością. To raczej ten aspekt gry, który zniknie z twojej głowy tuż po wyłączeniu. Tak samo jak muzyka towarzysząca całej rozgrywce. Tutaj wychodzi geneza tytułu. Miał zrobić lekki szum koło filmu, ale nie być niczym szczególnym. No i tu ciężko powiedzieć, że jest tragicznie, bo podczas klepania kolejnych blaszanych przeciwników bawiłem się całkiem dobrze, ale ciężko powiedzieć czy ta radość szybko nie przeszłaby w znudzenie gdyby tylko główny trzon rozgrywki był nieco dłuższy. Gra dla wielu z pewnością będzie zbyt łatwa. Nie ma co ukrywać, film skierowany jest w większości do młodszego odbiorcy, a dorosły ma być tylko pochłoniętym nostalgią portfelem, który pokaże świat Kosmicznego Meczu swojej latorośli.
Za darmo to i ocet słodki
Gdy byłem dzieckiem, pobieranie gier na konsole było kosmicznym pomysłem. Microsoft Store miałem w kiosku z gazetami, a “demówki” kupowałem wraz z magazynem o nazwie konkurencyjnej konsoli. Gry na licencji były z reguły crapami, które zachęcały młodego mnie swoją okładką, by chwile później walić mnie po oczach kwadratowymi bryłami mającymi imitować coś, co znałem z seriali lub filmów z wypożyczalni kaset. Ta wycieczka w głąb lat 90 ma trochę zobrazować mój punkt widzenia na takie produkcje, jak ta omawiana w tym tekście. To nie jest wybitna gra, ale za darmo można dać jej szansę. Trochę przez szacunek przygotowania produkcji, która miała reklamować inne dzieło i jednocześnie jest całkiem grywalnym tytułem, dając nieco radości (krótkiej, ale jednak). Trochę też z tego względu, że licencyjne twory lubią znikać gdy już spełnią swoją rolę, a w cyfrowej dystrybucji jest to nad wyraz częste. Warto więc być jednym z tych ludzi, którzy za radą “randomowego” gościa z Internetu sięgnęli po ten tytuł, choćby z czystej ciekawości.
Recenzja w wersji Video:
Dodaj komentarz